z życia wzięteAfera o reparacje! Nawrocki uderza w stół, a Niemcy… Ich odpowiedź to...

Afera o reparacje! Nawrocki uderza w stół, a Niemcy… Ich odpowiedź to policzek dla Polski!

Słuchajcie, bo znowu się zaczęło. Ledwo człowiek zdążył zrobić sobie poranną kawę, a tu znowu wraca temat, który elektryzuje, dzieli i, nie oszukujmy się, trochę już męczy. Tak, tak, mowa o reparacjach wojennych od Niemiec. Myślicie, że słyszeliście już wszystko? Cóż, tym razem na scenę wkracza sam prezydent i robi się naprawdę gorąco. Zapnijcie pasy, bo ta historia ma więcej zwrotów akcji niż niejeden serial na Netfliksie.

Szczerze? Kiedyś myślałam, że ten temat umrze śmiercią naturalną, ale on wraca jak bumerang przy każdej możliwej okazji. I za każdym razem zastanawiam się, czy to realna walka o sprawiedliwość, czy może jednak polityczna zagrywka. A może jedno i drugie? Chodźcie, rozłóżmy to na czynniki pierwsze, bo dzieje się naprawdę sporo.

Nawrocki wchodzi na scenę. Cały na biało?

Pierwszego września, jak co roku, wszyscy byliśmy na Westerplatte – przynajmniej duchem. I właśnie tam, w miejscu tak symbolicznym, że bardziej się nie da, prezydent Karol Nawrocki postanowił zrzucić bombę. W swoim przemówieniu nie owijał w bawełnę. Powiedział wprost, że „domaga się” reparacji od Niemiec. I to nie byle jak, ale „jednoznacznie dla dobra wspólnego”.

Powiem Wam, że to było mocne. Prezydent stwierdził, że bez załatwienia tej sprawy nie ma mowy o prawdziwym partnerstwie i relacjach opartych na prawdzie. Mało tego, wezwał do pomocy samego Donalda Tuska, żeby rząd „wzmocnił głos prezydenta na arenie międzynarodowej”. No, no, ciekawy ruch, prawda? Z jednej strony prezydent z jednego obozu politycznego, z drugiej premier z drugiego, a tu nagle apel o jedność. Czyżby nadchodziło wielkie pojednanie w imię wyższej sprawy? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć, ale hej, cuda się zdarzają.

A Niemcy na to: „Słucham? Chyba żartujecie”

Jak myślicie, ile czasu zajęła reakcja zza Odry? Mniej więcej tyle, ile trwa zaparzenie herbaty. Niemiecki dziennik „Berliner Zeitung” nie zostawił na deklaracjach naszego prezydenta suchej nitki. Ich odpowiedź była krótka, zwięzła i, delikatnie mówiąc, mało entuzjastyczna: „Polsce nie przysługują żadne reparacje”. Kropka.

Gazeta przypomniała, że to nie pierwszy raz, kiedy słyszą takie żądania, wskazując palcem na PiS, który regularnie wracał do tematu. Według nich sprawa jest zamknięta raz na zawsze przez traktaty o zjednoczeniu Niemiec. Argumentują, że nawet symboliczne gesty są w tej kwestii „trudne dla obu stron”. Serio? Trudne? Po tym wszystkim, co się wydarzyło, gest jest „trudny”? To brzmi trochę jak kiepski żart.

Chwila, chwila… Przecież to już było! Skąd my to znamy?

No właśnie, „Berliner Zeitung” ma trochę racji – to nie jest nowy serial, to raczej kolejny sezon tej samej produkcji. Pamiętacie, co działo się za rządów Prawa i Sprawiedliwości? To był ich jeden z ulubionych tematów, zwłaszcza w okolicach września.

Raport na 6 bilionów

W 2022 roku z wielką pompą przedstawiono raport o stratach wojennych. Wyliczono w nim, że Niemcy są nam winne, uwaga, ponad 6 bilionów 200 miliardów złotych. Kwota, która przyprawia o zawrót głowy i sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy na kalkulatorze wystarczyłoby zer. PiS złożył nawet w Sejmie specjalną uchwałę, w której czarno na białym napisano, że Polska nigdy nie zrzekła się roszczeń.

Co z tego wynikło?

  • Głośne deklaracje: Politycy PiS grzmieli z każdej trybuny, że sprawiedliwości musi stać się zadość.
  • Nota dyplomatyczna: Wysłano oficjalne pismo do Berlina z żądaniem rozpoczęcia rozmów.
  • Reakcja Niemiec: Taka sama jak zawsze – sprawa zamknięta, nie ma o czym rozmawiać.

Więc tak, prezydent Nawrocki nie wymyślił niczego nowego. On po prostu odświeżył temat, który jego poprzednicy polityczni maglowali przez lata. Pytanie tylko, czy tym razem coś się zmieni?

Tusk wchodzi do gry i… zaskakuje wszystkich!

I tu dochodzimy do najciekawszego zwrotu akcji. Bo wiecie, łatwo jest krytykować poprzedników i mówić, że teraz to my załatwimy sprawę inaczej. Ale co się dzieje, gdy na stole pojawia się konkretna propozycja? No właśnie.

Na początku lipca 2024 roku do Warszawy przyjechał sam kanclerz Niemiec, Olaf Scholz. Były rozmowy, konferencje i, jak to w dyplomacji, dużo miłych słówek. Scholz przyznał, że Niemcy są świadome swojej winy i odpowiedzialności, i że będą starały się wspierać żyjące ofiary wojny. I wtedy, według informacji, które wyciekły do mediów, padła konkretna propozycja.

Niemcy podobno byli gotowi wyłożyć na stół 200 milionów euro (prawie miliard złotych) na odszkodowania dla żyjących jeszcze ofiar II wojny światowej. To nie są te biliony z raportu PiS, ale to wciąż ogromna kwota i, co ważniejsze, konkretny gest. I co zrobił Donald Tusk? Ku kompletnemu zaskoczeniu strony niemieckiej… odrzucił propozycję!

IMO, to był ruch z gatunku tych ryzykownych. Premier miał uznać, że kwota jest za niska. Zwłaszcza w porównaniu do pieniędzy, jakie Niemcy wypłacają obywatelom Izraela. Z jednej strony rozumiem – trzeba walczyć o jak najwięcej. Z drugiej, czy odrzucenie konkretnej oferty nie zamyka nam drzwi do dalszych negocjacji? Co o tym myślicie? To był pokaz siły czy może strzał w kolano? :/

No dobrze, ale o co w tym wszystkim chodzi?

Kiedy opadnie kurz po tych wszystkich przemówieniach, notach i konferencjach, zostaje jedno pytanie: czy tu naprawdę chodzi o pieniądze? Oczywiście, zadośćuczynienie finansowe jest ważne. To symboliczny akt uznania krzywd. Ale mam wrażenie, że w tej całej grze stawka jest o wiele wyższa.

To walka o pamięć, o historyczną sprawiedliwość, ale też, nie da się ukryć, potężne narzędzie polityczne. Dla jednych to sposób na budowanie tożsamości narodowej i mobilizowanie elektoratu. Dla innych – pretekst do prowadzenia antyniemieckiej polityki. Prawda, jak zwykle, leży pewnie gdzieś pośrodku. FYI, ta sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Ja osobiście czuję pewien dysonans. Z jednej strony serce mówi, że za tak niewyobrażalne zniszczenia i cierpienie należy się zadośćuczynienie. Po prostu, z ludzkiej przyzwoitości. Z drugiej, rozum podpowiada, że po tylu latach, przy tak skomplikowanej sytuacji prawnej i politycznej, szanse na odzyskanie tych bilionów są, powiedzmy sobie szczerze, niewielkie.

Zamiast puenty, czyli co dalej?

I tak kręcimy się w kółko. Prezydent Nawrocki żąda, Niemcy odmawiają, a premier Tusk odrzuca to, co jest na stole, licząc na więcej. Każda ze stron ma swoje racje i swoje cele. A my, zwykli ludzie, siedzimy i patrzymy na ten polityczny teatr, zastanawiając się, co z tego wszystkiego wyniknie.

Jedno jest pewne – temat reparacji nie zniknie. Będzie wracał, bo jest zbyt ważny historycznie i zbyt użyteczny politycznie. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek doczekamy się finału tej historii, który zadowoliłby kogokolwiek. Czy może jesteśmy skazani na ten wieczny taniec żądań i odmów?

Dajcie znać, co o tym sądzicie, bo ja już sama nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Może za rok o tej samej porze będziemy czytać o kolejnej odsłonie tej samej sagi… ;)


Najnowsze

Popularne

Najnowsze