Są takie wiadomości, które sprawiają, że scrollujesz dalej, a potem gwałtownie cofasz, bo mózg nie chce uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Dla mnie, i chyba dla wielu z nas, taką informacją była ta o śmierci Macieja Mindaka. Serio, musiałam przeczytać ją dwa razy. Człowiek, który z ekranu emanował taką energią i spokojem, że wydawał się wręcz niezniszczalny, odszedł w wieku zaledwie 38 lat.
Szczerze? Poczułam ukłucie w sercu, jakby odszedł ktoś, kogo znałam osobiście. A przecież znałam go tylko z telewizji, z programów, w których z uśmiechem i anielską cierpliwością tłumaczył zawiłości rynku nieruchomości. Może właśnie na tym polegał jego fenomen? Na tym, że potrafił stworzyć iluzję bliskości i zaufania, nawet przez szklany ekran.
Kim był Maciej Mindak? Więcej niż tylko twarz z telewizji
Kiedy myślimy o ekspertach w telewizji, często mamy przed oczami trochę sztywne, przemądrzałe postacie, które mówią do nas z pozycji wszechwiedzącego autorytetu. Maciej był totalnym przeciwieństwem tego stereotypu. Był przede wszystkim profesjonalistą w branży nieruchomości, ale też tatą, przyjacielem i, jak napisała jego rodzina, „wulkanem pozytywnej energii”. I to było widać.
Zawsze uderzał mnie w nim ten niesamowity spokój. W świecie, gdzie kupno mieszkania to jeden z największych stresów w życiu, on pojawiał się na ekranie i sprawiał, że wszystko wydawało się prostsze. Mówił jasno, konkretnie, bez zbędnego żargonu. Był jak ten kumpel, który zna się na rzeczy i cierpliwie tłumaczy ci, na co uważać, żeby nie wtopić oszczędności życia. Czy też mieliście takie wrażenie?
Nie udawał kogoś, kim nie jest. Nie gwiazdorzył. Po prostu robił swoje i robił to cholernie dobrze. Ta autentyczność sprawiała, że ludzie mu ufali. A w branży nieruchomości, gdzie zaufanie jest na wagę złota, to była jego supermoc.
Człowiek, który oswajał rynek nieruchomości
Pamiętam, jak sama kilka lat temu rozglądałam się za pierwszym mieszkaniem. Czułam się kompletnie zagubiona w gąszczu ofert, umów, kredytów i prawniczych haczyków. Wtedy właśnie trafiłam na jego programy i muszę przyznać, że były jak balsam dla mojej spanikowanej duszy.
Od „House Hunters” po „Misję Mieszkanie”
Jego telewizyjna kariera to kawał dobrej roboty, która pomogła tysiącom Polaków. Znaliśmy go z wielu miejsc, ale te programy szczególnie zapadły w pamięć:
- „House Hunters – Poszukiwacze domów” – to chyba klasyk. Pokazywał w nim, jak wyglądają poszukiwania idealnego lokum „od kuchni”, z całym wachlarzem emocji i dylematów kupujących.
- „Mieszkanie na miarę” – tu z kolei pomagał znaleźć i urządzić mieszkanie, co było podwójnie pomocne.
- Występy w „Dzień Dobry TVN” – gdzie w krótkich wejściach potrafił przekazać pigułkę wiedzy na konkretny temat. Zawsze na luzie, zawsze z uśmiechem.
- „Misja Mieszkanie” – jego nowszy, internetowy projekt na YouTube, który pokazywał, że idzie z duchem czasu. BTW, ostatnie zdjęcia z planu wrzucił na social media w lipcu…
To nie były tylko programy o oglądaniu ładnych wnętrz. To były praktyczne poradniki, które demistyfikowały skomplikowany proces zakupu nieruchomości.
Dlaczego tak dobrze się go oglądało?
IMO, jego siła tkwiła w połączeniu eksperckiej wiedzy z ludzkim podejściem. Nie traktował bohaterów swoich programów (ani nas, widzów) z góry. Potrafił słuchać, zadawał trafne pytania i naprawdę starał się zrozumieć potrzeby drugiej strony. Nie sprzedawał marzeń, tylko pomagał je realizować w ramach realnego budżetu i możliwości.
Jego uśmiech był zaraźliwy, a spokój udzielał się przez ekran. Kiedy tłumaczył różnice między rodzajami kredytów albo na co zwrócić uwagę przy odbiorze mieszkania od dewelopera, robił to tak, że nawet największy laik czuł się mądrzejszy. I chyba o to w tym wszystkim chodziło.
Szok i niedowierzanie. Śmierć, która przyszła za wcześnie
A potem przychodzi taki dzień jak 23 lipca i cały ten pozytywny obrazek rozpada się na kawałki. Maciej Mindak miał tylko 38 lat. Trzydzieści osiem. To wiek, w którym człowiek jest w szczytowej formie, ma plany, marzenia, rozwija karierę i patrzy w przyszłość. To nie jest wiek, w którym się umiera. Po prostu nie.
Najbardziej wstrząsająca jest ta nagłość. W jednej chwili jest człowiek pełen życia, realizujący kolejne projekty, a w następnej go nie ma. To trochę tak, jakby los pokazał nam wszystkim środkowy palec, prawda? Taki brutalny pstryczek w nos, przypominający, że nic nie jest dane na zawsze i że nasze plany mogą legnąć w gruzach w jednej sekundzie.
Rodzina nie ujawniła przyczyny śmierci, co oczywiście wywołało falę spekulacji. Ale wiecie co? To ich prywatna sprawa i mają pełne prawo do przeżywania żałoby na własnych warunkach, bez medialnego szumu. To, co dla nas jest szokującą wiadomością, dla nich jest niewyobrażalną tragedią i pustką. Uszanujmy to.
„Brak słów. Gigantyczny smutek” – Reakcje na odejście Macieja
To, jak wiele osób poruszyła jego śmierć, najlepiej świadczy o tym, jakim był człowiekiem. Jego profile w mediach społecznościowych zalała fala komentarzy. Setki, jeśli nie tysiące wpisów od zwykłych widzów, którzy pisali, że będzie im go brakować, że pomógł im w podjęciu ważnych życiowych decyzji.
Wzruszające były też słowa jego kolegów z branży. Architekt Krzysztof Miruć, z którym Maciej na pewno nie raz mijał się na telewizyjnych korytarzach, napisał krótko: „Brak słów. Gigantyczny smutek. Spoczywaj w pokoju…”. W tych kilku słowach czuć prawdziwy ból i szok. To nie były puste frazesy.
Taka reakcja pokazuje, że jego autentyczność nie była tylko telewizyjną kreacją. Musiał być po prostu dobrym, życzliwym gościem, którego lubili nie tylko widzowie, ale i ludzie, z którymi pracował na co dzień.
Co po sobie zostawił? Kilka słów o jego dziedzictwie
Czy można mówić o dziedzictwie w przypadku kogoś, kto odszedł tak młodo? Myślę, że tak. Dziedzictwem Macieja Mindaka nie są tylko setki odcinków programów telewizyjnych. Jego spuścizna to coś znacznie większego.
Zmienił postrzeganie eksperta od nieruchomości w Polsce. Pokazał, że można być jednocześnie stuprocentowym profesjonalistą i fajnym, ludzkim gościem. Udowodnił, że wiedza nie musi iść w parze z arogancją. Oswoił temat, który dla wielu był czarną magią, i zrobił to w sposób przystępny, ciepły i pełen klasy. To ogromna wartość.
Zostawił po sobie przede wszystkim poczucie ogromnej straty i niesprawiedliwości. Zostawił pustkę na ekranie i w sercach wielu ludzi, którzy – tak jak ja – czuli, że stracili kogoś bliskiego.
Podsumowując…
Śmierć Macieja Mindaka to jedna z tych historii, które zostają z człowiekiem na dłużej. Przypomina w brutalny sposób o kruchości życia i o tym, jak ważne jest, by doceniać każdą chwilę. On sam wydawał się kimś, kto żyje pełnią życia, a jednak tego życia dostał o wiele za mało.
Zapamiętam go jako faceta z niezwykłym darem – potrafił sprawić, że najtrudniejsze decyzje wydawały się odrobinę łatwiejsze. I za ten spokój, który wnosił do naszych domów przez telewizor, będę mu zawsze wdzięczna. Będzie nam go brakowało na ekranie. I tyle. A może aż tyle. :(