Mydlono nam oczy wizją podatkowego raju, ale brutalna rzeczywistość właśnie uderzyła z siłą rozpędzonego pociągu, obnażając kulisy finansowego horroru. Polscy przedsiębiorcy mieli cieszyć się jedną z bardziej konkurencyjnych stawek w regionie, tymczasem eksperci odkryli, że w zaciszu gabinetów odbywa się cichy drenaż kieszeni na niespotykaną skalę. To, co oficjalnie widnieje w ustawach, okazuje się jedynie fasadą, za którą kryje się prawdziwy dramat największych graczy na rynku.
Jeśli myślicie, że ta sprawa dotyczy tylko bogatych prezesów w drogich garniturach, to jesteście w gigantycznym błędzie, bo ostateczny rachunek za ten bałagan zapłacimy my wszyscy przy sklepowych kasach. Czy rządzący mają nas za naiwniaków, ukrywając faktyczne obciążenia, które szybują w kosmos w zastraszającym tempie? Przeczytajcie ten artykuł do samego końca, by dowiedzieć się, jak bardzo jesteśmy robieni w konia i dlaczego analitycy biją na alarm, wieszcząc katastrofę!
Mityczna „dziewiętnastka” to fikcja? Liczby nie kłamią!
Przez lata karmieni byliśmy słodką bajeczką o tym, że podatek CIT w Polsce to zaledwie 19 procent, co miało przyciągać inwestorów jak magnes i budować potęgę naszej gospodarki. Politycy wszystkich opcji z dumą wypinali piersi, chwaląc się na lewo i prawo, że stworzyli warunki, których może nam zazdrościć zachodnia Europa. Niestety, najnowsze dane, do których dotarli wnikliwi analitycy, burzą ten sielankowy obrazek i pokazują, że żyliśmy w bańce mydlanej, która właśnie pękła z wielkim hukiem.
Prawda jest o wiele bardziej bolesna i skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka przeciętnemu zjadaczowi chleba. Eksperci z renomowanej firmy Grant Thornton wzięli pod lupę największe spółki notowane na warszawskiej giełdzie i to, co zobaczyli w ich księgach, wprawiło ich w osłupienie. Okazuje się, że oficjalna stawka to jedno, a to, co faktycznie wypływa z kont firmowych do skarbca państwa, to zupełnie inna, mroczna historia.
W rzeczywistości efektywna stawka podatkowa dla gigantów polskiego biznesu wcale nie wynosi obiecanych 19 procent, lecz poszybowała do astronomicznego poziomu 33 procent! To brzmi jak ponury żart, ale niestety jest to twardy fakt, który pokazuje, że firmy oddają fiskusowi niemal jedną trzecią swoich ciężko wypracowanych zysków. Różnica między teorią a praktyką jest tak kolosalna, że można by w niej utopić niejeden biznesplan, a przedsiębiorcy mają pełne prawo czuć się w tej sytuacji po prostu oszukani.
Lawina ruszyła i nikt jej nie zatrzymuje
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mamy do czynienia z jednorazowym wypadkiem przy pracy czy błędem w obliczeniach, który można łatwo skorygować. Grzegorz Szysz, ekspert z departamentu doradztwa, nie pozostawia cienia wątpliwości, że obserwujemy stały i niebezpieczny trend, który z roku na rok przybiera na sile. To nie jest chwilowa czkawka systemu, ale zaplanowana lub niekontrolowana machina, która z każdym rokiem dokręca śrubę polskim firmom coraz mocniej.
Gdy spojrzymy na dane historyczne, włos może zjeżyć się na głowie nawet najbardziej opanowanym księgowym, którzy widzieli już w życiu niejedno. Jeszcze dwa lata temu realne obciążenie wynosiło 28 procent, rok później podskoczyło do „okrągłej” trzydziestki, by teraz osiągnąć wspomniane wcześniej, rekordowe 33 procent. Widać tu wyraźną tendencję wzrostową, która przypomina rozpędzającą się kulę śnieżną, miażdżącą po drodze rentowność przedsiębiorstw.
Obecny poziom drenażu portfeli firmowych jest znacznie wyższy niż średnia z całej ostatniej dekady, co dobitnie świadczy o pogarszającej się kondycji naszego systemu fiskalnego. Przebicie średniej o blisko 7 punktów procentowych to nie jest kosmetyczna zmiana, którą można zbagatelizować wzruszeniem ramion. To sygnał alarmowy, który wyje głośno i wyraźnie: w polskim systemie podatkowym dzieje się coś bardzo niedobrego, a my wszyscy jesteśmy świadkami tego postępującego procesu.
Przedsiębiorcy mają dość tego cyrku
Właściciele firm i zarządy spółek nie zamierzają siedzieć cicho i patrzeć, jak ich dorobek jest systematycznie pomniejszany przez nieprzejrzyste przepisy. Badanie przeprowadzone przez MDDP we współpracy z Konfederacją Lewiatan to istny krzyk rozpaczy i wściekłości polskiego biznesu, który czuje się zapędzony w kozi róg. Ankietowani nie zostawili na obecnym systemie suchej nitki, punktując bezlitośnie niemal każdy aspekt współpracy z aparatem skarbowym.
Statystyki są porażające i powinny dać do myślenia każdemu, kto ma wpływ na tworzenie prawa w naszym kraju nad Wisłą. Aż 84 procent badanych negatywnie ocenia stabilność przepisów, co oznacza, że prowadzenie firmy w Polsce przypomina grę w rosyjską ruletkę, gdzie zasady zmieniają się w trakcie gry. Nikt nie jest w stanie zaplanować inwestycji na kilka lat do przodu, bo nie wiadomo, jaka niespodzianka podatkowa wyskoczy z kapelusza ustawodawcy w kolejnym kwartale.
Równie dramatycznie wygląda ocena biurokracji i przejrzystości zasad, które zamiast ułatwiać życie, stają się kulą u nogi dla rozwoju gospodarczego. Poziom „papierologii” irytuje aż 78 procent respondentów, a brak jasnych reguł gry wskazuje 73 procent przedsiębiorców, którzy gubią się w gąszczu interpretacji. Co więcej, ponad połowa, bo aż 62 procent uczestników badania, wprost kwestionuje sprawiedliwość całego systemu, czując, że państwo traktuje ich nie jak partnerów, ale jak dojną krowę.
Polska na szarym końcu świata? Wstydliwy ranking
Jeśli komuś wydawało się, że nasze problemy podatkowe to tylko nasza wewnętrzna sprawa, to międzynarodowe zestawienia szybko sprowadzają na ziemię. W prestiżowym rankingu International Tax Competitiveness Index Polska wypadła tak blado, że aż trudno uwierzyć w skalę tej porażki wizerunkowej i ekonomicznej. Znaleźliśmy się na 35. miejscu wśród 38 państw OECD, co jest wynikiem, delikatnie mówiąc, kompromitującym dla kraju z takimi ambicjami.
Ten upadek jest bolesny tym bardziej, że z roku na rok lecimy w dół, zamiast piąć się w górę i gonić zachodnią konkurencję. Spadek o cztery oczka w ciągu zaledwie dwunastu miesięcy to prawdziwy zjazd po równi pochyłej, który pokazuje, że świat nam ucieka, a my stoimy w miejscu lub wręcz się cofamy. Inne kraje upraszczają systemy, obniżają realne obciążenia, a u nas tworzy się podatkowy labirynt bez wyjścia.
Za naszymi plecami w tym niechlubnym zestawieniu znalazły się już tylko takie kraje jak Kolumbia, Włochy oraz Francja, co wcale nie jest powodem do dumy. Towarzystwo państw o skomplikowanych i uciążliwych systemach podatkowych to nie jest elita, do której powinniśmy aspirować jako dynamicznie rozwijająca się gospodarka. Ten ranking to brutalne świadectwo tego, jak bardzo nasz system podatkowy stał się nieprzyjazny, skomplikowany i po prostu drogi w obsłudze.
Kto za to wszystko zapłaci? Ty i ja!
Nie łudźmy się, że rosnące obciążenia podatkowe wielkich korporacji to problem, który nas nie dotyczy i możemy przejść nad nim do porządku dziennego. Prawda jest brutalna: firmy nigdy nie płacą podatków z własnej kieszeni, one po prostu doliczają te koszty do cen swoich produktów i usług. Każdy procent więcej oddany fiskusowi przez producenta żywności, dostawcę prądu czy operatora sieci komórkowej, finalnie ląduje na paragonie, który dostajemy do ręki.
Kiedy słyszymy o tym, że efektywna stawka podatkowa wzrosła do 33 procent, powinniśmy od razu pomyśleć o drożyźnie w sklepach, która zżera nasze oszczędności. To mechanizm naczyń połączonych, gdzie na końcu łańcucha pokarmowego znajduje się zwykły konsument, nieświadomy tego, że finansuje ten fiskalny apetyt państwa. Droższy chleb, wyższe rachunki za media, droższe paliwo – to wszystko są pośrednie skutki tego, co dzieje się w księgowościach wielkich spółek.
Dlatego właśnie te „nudne” dane o podatkach powinny budzić w nas takie same emocje, jak najgorętsze plotki z życia celebrytów, bo mają bezpośredni wpływ na nasz portfel. Jeśli trend wzrostowy się utrzyma, a nic nie wskazuje na to, by miał wyhamować, czeka nas era jeszcze wyższych cen i ukrytych kosztów życia. Warto mieć świadomość, że gdy prezesi narzekają na podatki, to tak naprawdę ostrzegają nas przed tym, że wkrótce będziemy musieli sięgnąć głębiej do kieszeni.









