Trzymajcie się mocno krzeseł, bo historia, którą zaraz poznacie, brzmi jak scenariusz kiepskiej komedii, a jednak wydarzyła się naprawdę. Wyobraźcie sobie sytuację: pracujecie w życiu dokładnie jeden dzień. Tylko jeden. Potem czekacie cierpliwie na osiągnięcie wieku emerytalnego, składacie wniosek i… tadam! ZUS wylicza wam świadczenie. Jak myślicie, na co starczy taki przelew? Na waciki? Na bułkę? Otóż nie. Mieszkanka Biłgoraja dostała kwotę, która wprawia w osłupienie i jednocześnie wywołuje parsknięcie śmiechem (choć to śmiech przez łzy).
Oto opowieść o absurdach polskiego systemu, groszowych przelewach i rzeczywistości, która czeka tysiące z nas, jeśli nie zadbamy o swoje finanse odpowiednio wcześnie. Szykujcie kawę, bo temat jest gorący!
Rekordzistka z Biłgoraja: 1 dzień pracy, 2 grosze emerytury
Nie żartuję. Pewna kobieta z Biłgoraja przepracowała w swoim życiu legalnie, na oskładkowanej umowie, dokładnie jeden dzień. Kiedy osiągnęła wiek emerytalny, ZUS – zgodnie z literą prawa – musiał wyliczyć jej świadczenie. Maszyna ruszyła, urzędnicy wprowadzili dane, algorytmy przemieliły liczby i wypluły wynik. Emerytura tej pani wynosi dokładnie 2 grosze miesięcznie.
Tak, dobrze czytacie. Dwa grosze.
Zastanawialiście się kiedyś, co można kupić za taką kwotę? Ja próbowałam znaleźć cokolwiek w osiedlowym sklepie i poległam. Nawet najtańsza foliowa reklamówka kosztuje więcej. To kwota tak symboliczna, że aż boli. Co ciekawe, system działa w ten sposób, że skoro pani odprowadziła chociaż jedną składkę, to państwo ma obowiązek wypłacać jej to świadczenie do końca życia. Co miesiąc ZUS generuje przelew, który – uwaga, tu robi się zabawnie – kosztuje system znacznie więcej niż sama wartość tej emerytury. Koszt przelewu bankowego czy przekazu pocztowego wielokrotnie przekracza te nieszczęsne 2 grosze. Czy to ma sens? IMO, absolutnie żadnego, ale dura lex, sed lex – twarde prawo, ale prawo.
Plaga mikroemerytur w Polsce – to nie jest odosobniony przypadek
Myślicie, że bohaterka z Biłgoraja to wyjątek? Że to tylko jedna taka „ciekawostka przyrodnicza”? Niestety, muszę Was wyprowadzić z błędu. Polska tonie w tzw. mikroemeryturach. Zjawisko to narasta w tempie, które przypomina kulę śnieżną pędzącą w dół stoku.
Spójrzmy na twarde dane, które nie kłamią:
- W 2011 roku takich osób, które dostawały świadczenia poniżej minimalnej emerytury, było niespełna 24 tysiące.
- W 2rzy023 roku ta liczba wystrzeliła do ponad 433 tysięcy osób.
Widzicie tę różnicę? To wzrost o tysiące procent w ciągu dekady! Skąd to się bierze? Ludzie pracują na czarno, na umowach o dzieło (które przez lata nie były ozusowane), albo mają ogromne luki w życiorysie zawodowym. Kiedy przychodzi moment przejścia na emeryturę, następuje bolesne zderzenie ze ścianą.
Mamy też inne „gwiazdy” tego rankingu. Seniorka ze Szczecina otrzymuje co miesiąc 3 grosze. Kobieta z Legnicy może poszaleć, bo na jej konto wpływa aż 43 grosze miesięcznie. :/: To brzmi groteskowo, ale dla tych ludzi to dramat. Te kwoty nie pokryją nawet ułamka najmniejszego rachunku za prąd.
Jak ZUS w ogóle to liczy? Prosta matematyka, bolesne wyniki
Często pytacie (albo przynajmniej zastanawiacie się po cichu), jak to możliwe, że system wypluwa takie kwoty. Przecież to się nie dodaje, prawda? Otóż dodaje się, i to bardzo precyzyjnie. Obecny system emerytalny w Polsce, wprowadzony reformą z 1999 roku, opiera się na zasadzie zdefiniowanej składki. Mówiąc po ludzku: ile wpłacisz, tyle wyjmiesz.
ZUS działa tutaj jak wielka skarbonka, ale z kalkulatorem w ręku. Aby wyliczyć Twoją emeryturę, urzędnicy biorą pod uwagę dwa główne czynniki:
- Kapitał początkowy i zgromadzone składki – czyli wszystko to, co udało Ci się odłożyć przez lata pracy (plus ewentualna waloryzacja, czyli takie „odsetki” od państwa, żeby inflacja nie zjadła Twoich pieniędzy).
- Średnie dalsze trwanie życia – to wskaźnik, który publikuje Główny Urząd Statystyczny. Mówi on nam (statystycznie), ile miesięcy życia zostało przeciętnemu Kowalskiemu w wieku przejścia na emeryturę.
Dzielimy to, co w worku (składki), przez liczbę miesięcy, które nam zostały (statystyka). Jeśli w worku masz równowartość jednej dniówki, a statystyka mówi, że pożyjesz jeszcze 20 lat, to wynik dzielenia musi wyjść mikroskopijny. Matematyki nie oszukasz.
Pułapka „jednej składki” – dlaczego system na to pozwala?
Tutaj dochodzimy do sedna problemu, który sprawia, że krew w żyłach wielu ekonomistów (i moich też) zaczyna wrzeć. Dlaczego w ogóle wypłacamy 2 grosze? Czy nie lepiej byłoby wypłacić te pieniądze jednorazowo i zamknąć temat?
Obecne przepisy mówią jasno: wystarczy jedna wpłacona składka, aby nabyć prawo do emerytury. Nie ma dolnego limitu. Jeśli przepracowałeś godzinę na umowie zlecenia i pracodawca odprowadził za Ciebie 50 groszy do ZUS, masz prawo do emerytury. System staje się niewolnikiem własnych zasad.
Co ciekawe, aby otrzymać emeryturę minimalną (którą państwo gwarantuje, byś nie przymierał głodem), musisz spełnić konkretne warunki stażowe. I tu zaczynają się schody dla wielu osób:
- Kobiety muszą udowodnić 20 lat stażu pracy.
- Mężczyźni muszą wykazać 25 lat stażu pracy.
Jeśli masz wiek emerytalny, ale nie masz tych lat pracy – dostajesz tyle, ile wynika z prostego dzielenia kapitału. Czyli na przykład te nieszczęsne 2 grosze. Nie ma dopłaty do minimum. Jesteś zdany na siebie, rodzinę albo pomoc społeczną. To brutalna lekcja odpowiedzialności za własną przyszłość.
Koszty absurdu – płacimy za to wszyscy
Teraz spójrzmy na to z perspektywy naszych podatków. Bo przecież ZUS nie drukuje pieniędzy w piwnicy, tylko operuje naszymi składkami. Obsługa każdego takiego mikroprzelewu kosztuje. Trzeba wydać decyzję, wysłać list (często polecony!), zlecić przelew bankowy lub przekaz pocztowy.
Poczta Polska pobiera opłatę za dostarczenie emerytury. Banki pobierają prowizje. Systemy informatyczne zużywają prąd. Eksperci szacują, że koszt obsługi wypłaty emerytury w wysokości 2 groszy może wynosić nawet kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Rozumiecie ten paradoks? Wydajemy grube miliony złotych rocznie tylko po to, by dostarczyć seniorom kwoty, za które nie kupią nawet zapałek.
Sarkazm sam ciśnie się na usta – czy nie byłoby taniej, gdyby prezes ZUS osobiście pojechał do Biłgoraja i wręczył tej pani dwugroszówkę? Pewnie nie, ale skala marnotrawstwa w skali kraju jest porażająca.
Czy praca po „godzinie zero” się opłaca?
Skoro już straszę Was tymi groszowymi historiami, to warto też powiedzieć o drugiej stronie medalu. Czy można coś z tym zrobić? Jak uniknąć losu emerytki z Biłgoraja? Odpowiedź jest banalnie prosta, choć dla wielu bolesna: trzeba pracować. I to najlepiej długo.
ZUS, mimo że czasem przypomina bezduszną maszynę, oferuje pewien bonus za wytrwałość. Każdy rok pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego (czyli po 60. roku życia dla kobiet i 65. dla mężczyzn) drastycznie podnosi wysokość przyszłego świadczenia. Dlaczego? Działają tu dwa mechanizmy:
- Dopłacasz kolejne składki – powiększasz kapitał.
- Skracasz średnie dalsze trwanie życia – dzielnik w równaniu matematycznym maleje.
Większy licznik, mniejszy mianownik = wyższy wynik. Eksperci wyliczają, że jeden rok pracy dłużej może podnieść emeryturę nawet o 10-15%. To gra warta świeczki. Serio. Jeśli masz siłę i zdrowie, ucieczka na emeryturę w dniu urodzin może nie być najlepszym pomysłem finansowym, zwłaszcza przy obecnej inflacji.
Lekcja pokory dla młodych (i nie tylko)
Historia z Biłgoraja powinna być zimnym prysznicem dla każdego dwudziesto- i trzydziestolatka. Wiem, wiem, emerytura wydaje się czymś abstrakcyjnym, co dotyczy „starych ludzi”. Ale czas płynie szybciej, niż nam się wydaje. FYI, dzisiejszy system nie ma litości. Nie będzie pytał, czy miałeś trudną sytuację życiową, czy po prostu wolałeś pracować „na czarno”, żeby mieć więcej do ręki tu i teraz.
Te 2 grosze to symbol. Symbol tego, że państwo umywa ręce, jeśli sami nie zadbamy o składki. Oczywiście, są sytuacje losowe, choroby, opieka nad dziećmi – to wszystko jest ważne i trudne. Ale świadomość, że „jakoś to będzie”, w obecnym systemie emerytalnym jest prostą drogą do ubóstwa na starość.
Czytając o takich przypadkach, zawsze sprawdzam swoje konto na PUE ZUS. Polecam Wam to samo. Widok prognozowanej emerytury potrafi zmotywować do działania lepiej niż niejeden coach rozwoju osobistego. ;)
Co dalej z systemem?
Politycy od lat debatują nad problemem groszowych emerytur. Pojawiają się pomysły, by wprowadzić minimalny staż pracy uprawniający do jakiejkolwiek wypłaty, a w przypadku jego braku – zwracać wpłacone składki jednorazowo. To wyeliminowałoby koszty obsługi przelewów po 20 groszy. Na razie jednak kończy się na dyskusjach, a liczba emerytów-biedaków rośnie.
ZUS rozkłada ręce – wykonuje przepisy. Rząd szuka pieniędzy gdzie indziej. A my? My musimy myśleć za siebie. Bo jak pokazuje przykład z Biłgoraja, liczenie na to, że system zapewni nam godne życie za sam fakt istnienia, to naiwność, która może kosztować bardzo drogo. A w zasadzie… bardzo tanio. Dokładnie 2 grosze.
Słyszeliście o podobnych przypadkach w Waszej okolicy? A może znacie kogoś, kto dostał jeszcze mniej? Dajcie znać, bo aż trudno uwierzyć, że ten rekord da się pobić









