Czy na skraju naszego Układu Słonecznego czai się coś, o czym rządy i agencje kosmiczne wiedziały od lat, ale wolały milczeć? Najnowsze doniesienia z Tajwanu rzucają na kolana całą społeczność astronomiczną, sugerując, że legendarna Planeta Dziewiąta może być niczym w porównaniu z tym, co naprawdę tam na nas czeka. Astronomowie, analizując archiwalne, zakurzone dane satelitarne sprzed ponad 40 lat, natrafili na ślad, który mrozi krew w żyłach – tajemniczy, poruszający się obiekt, który nie pasuje do żadnych znanych modeli. Czy to dowód na istnienie nieznanego świata, a może… czegoś pozaziemskiego?
Zapomnijcie o wszystkim, co do tej pory słyszeliście o poszukiwaniach kosmicznych. To nie jest kolejna nudna teoria oparta na skomplikowanych wzorach matematycznych. To coś namacalnego, co zostało uwiecznione na kliszach, a następnie pogrzebane w archiwach na dziesięciolecia. Historia, którą zaraz poznacie, jest pełna zwrotów akcji, naukowych sporów i pytań, które sprawią, że spojrzycie w nocne niebo z zupełnie nową mieszanką ekscytacji i niepokoju. Zapnijcie pasy, bo ta kosmiczna podróż dopiero się zaczyna, a jej finał może zmienić wszystko, co wiedzieliśmy o naszym miejscu we wszechświecie.
Tajemnicza „żywa kropka” z czeluści kosmosu. Co ukrywały stare satelity?
Wszystko zaczęło się, gdy zespół naukowców z Narodowego Uniwersytetu Tsing Hua na Tajwanie, pod wodzą dr Terry’ego Fana, postanowił zrobić coś, na co nikt inny się nie odważył. Zamiast patrzeć w przyszłość, zajrzeli w przeszłość. Przeczesując zakurzone archiwa danych z dwóch satelitów, które od dawna są kosmicznym złomem – IRAS z 1983 roku i japońskiego AKARI z lat 2006-2011 – natrafili na coś, co przyprawiło ich o dreszcze. W morzu czerni, po odfiltrowaniu wszystkich znanych planet, gwiazd i asteroid, pozostała jedna, samotna anomalia. Nazwali ją „żywą kropką”.
To nie była zwykła plamka czy błąd danych. Ten obiekt pojawił się na zdjęciach wykonanych w odstępie kilkudziesięciu lat, dokładnie w tym samym rejonie nieba, z tą samą jasnością. Co najważniejsze, poruszał się. Jego ruch był powolny, majestatyczny, dokładnie taki, jakiego spodziewalibyśmy się po ogromnym, masywnym ciele niebieskim, ukrytym miliardy kilometrów od Słońca. To był sygnał, na który wszyscy czekali, a jednocześnie taki, którego nikt się nie spodziewał. To jak znalezienie zaginionego statku na dnie oceanu na podstawie starych, pożółkłych map.
Emocje sięgnęły zenitu, gdy dr Fan przyznał publicznie: „Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ten sygnał, nie mogłem w to uwierzyć”. To nie było kolejne, błahe odkrycie. Wszystkie dane krzyczały, że to coś absolutnie nowego, coś, czego ludzkość nigdy wcześniej nie widziała. To moment, w którym podręczniki do astronomii mogą wymagać napisania od nowa. Jednak zanim świat zdążył otworzyć szampana, na horyzoncie pojawiły się pierwsze chmury wątpliwości, a kosmiczna sielanka zamieniła się w prawdziwą bitwę na argumenty.
Wielka kłótnia w świecie nauki. Czy to Planeta Dziewiąta, czy coś znacznie dziwniejszego?
Wydawałoby się, że takie odkrycie zostanie przyjęte z otwartymi ramionami przez całe środowisko naukowe. Nic bardziej mylnego! Ledwo informacja ujrzała światło dzienne, a już rozpętała się burza. Na czele sceptyków stanął nie kto inny jak dr Mike Brown z Caltech – człowiek, który jest uznawany za „ojca chrzestnego” teorii o Planecie Dziewiątej. To on jako pierwszy w 2016 roku przekonał świat, że gdzieś tam, za Neptunem, musi krążyć niewidzialny gigant. Teraz jednak to on kręci głową z niedowierzaniem.
Problem, który spędza sen z powiek Brownowi i innym ekspertom, to orbita tajemniczego obiektu. Wyobraźcie sobie, że nasz Układ Słoneczny to płaski talerz, na którym krążą wszystkie znane nam planety. Teoria Browna zakładała, że Planeta Dziewiąta porusza się po lekko nachylonej ścieżce, pod kątem około 15-20 stopni. Tymczasem nowo odkryty obiekt zachowuje się jak szaleniec na autostradzie – jego orbita jest nachylona pod kątem aż 120 stopni! To oznacza, że krąży wokół Słońca niemal w przeciwnym kierunku do wszystkich innych. To tak dziwaczne, że wielu naukowców po prostu odmawia w to uwierzyć.
To prowadzi nas do absolutnie fascynującego pytania: jeśli to nie jest Planeta Dziewiąta… to czym, do diabła, jest? Spekulacje są coraz dziksze. Niektórzy sugerują, że to może być „kosmiczny wędrowiec” – starożytna, zbłąkana planeta, która miliardy lat temu została wyrzucona ze swojego macierzystego układu i schwytana przez grawitację naszego Słońca. Inni twierdzą, że to zupełnie nowa klasa obiektów, o której nie mieliśmy pojęcia. Co więcej, jeśli ten obiekt naprawdę istnieje, może to całkowicie obalić teorię Planety Dziewiątej! Jego dziwaczna orbita wprowadziłaby taki chaos grawitacyjny, że inne ciała w Pasie Kuipera, których ruch miał być dowodem na istnienie Planety Dziewiątej, zostałyby dawno wyrzucone w kosmos. To paradoks, który przyprawia o ból głowy.
Dlaczego prawda była ukrywana przez 40 lat? Teorie spiskowe i nadzieja na ostateczną odpowiedź
W całej tej historii jest jeden szczegół, który budzi największy niepokój i podsyca najmroczniejsze teorie. Jak to możliwe, że obiekt widoczny na zdjęciach z 1983 roku pozostawał niezauważony przez ponad cztery dekady? Czy naprawdę nikt przez tyle lat nie przeanalizował tych danych wystarczająco dokładnie? A może… ktoś je widział, ale zdecydował, że świat nie jest gotowy na taką prawdę? Szepty w kuluarach naukowego świata mówią o celowym zignorowaniu lub nawet utajnieniu niewygodnych danych.
Zwolennicy teorii spiskowych już zacierają ręce. Twierdzą, że agencje rządowe mogły wiedzieć o istnieniu takich obiektów od dawna, ale utrzymywały to w sekrecie, by uniknąć globalnej paniki lub z innych, znacznie głębszych powodów, których możemy się tylko domyślać. Chociaż na razie to tylko spekulacje, pytanie pozostaje otwarte i niezwykle palące: co jeszcze kryje się w gigantycznych, cyfrowych archiwach, czekając na swojego odkrywcę? Ile jeszcze kosmicznych tajemnic zostało zamiecionych pod dywan?
Na szczęście, kosmiczny thriller może wkrótce doczekać się wielkiego finału. Wysoko w chilijskich Andach kończy się budowa prawdziwego giganta – Obserwatorium Vera C. Rubin. To nie jest zwykły teleskop. To potwór wyposażony w największą cyfrową kamerę, jaką kiedykolwiek zbudowano. Jego zadanie jest proste: przeskanować całe niebo z precyzją, o jakiej dotąd mogliśmy tylko marzyć. Naukowcy są zgodni – jeśli Planeta Dziewiąta, lub jakikolwiek inny duży obiekt, ukrywa się w naszym sąsiedztwie, Rubin go znajdzie. Start misji planowany na 2025 rok może być momentem, w którym ludzkość w końcu pozna odpowiedź. Jedno jest pewne: kosmos wciąż ma dla nas niespodzianki, a my jesteśmy na progu odkrycia, które może na zawsze zmienić podręczniki do historii.