Pamiętam ten sierpień 2011 roku, jakby to było wczoraj. Upał lał się z nieba, a media nagle przerwały nadawanie programów rozrywkowych, by podać informację, która wmurowała nas wszystkich w fotele. Andrzej Lepper nie żyje. Lider Samoobrony, człowiek, który trząsł polską polityką, nagle znika w tak dramatycznych okolicznościach? Już wtedy czułam, że coś tu nie gra. Dziś, po latach, temat wraca na czołówki gazet i powiem wam szczerze – nowe doniesienia sprawiają, że włos jeży mi się na głowie.
Sprawa śmierci byłego wicepremiera to gotowy scenariusz na thriller polityczny, ale niestety, to wydarzyło się naprawdę. Oficjalna wersja? Samobójstwo. Ale czy na pewno? Janusz Kaczmarek, były szef MSW, wyciąga na światło dzienne fakty, które kompletnie burzą ten obraz. Jeśli myśleliście, że wiecie wszystko o tej sprawie, to usiądźcie wygodnie. Mam dla was garść informacji, które mogą zmienić wasze postrzeganie historii III RP.
Samobójstwo czy inscenizacja? Co wydarzyło się w biurze Samoobrony?
Zacznijmy od podstaw. Andrzej Lepper zginął w swoim biurze w Warszawie. Znaleziono go martwego, powieszonego. Policja i prokuratura dość szybko przyjęły wersję o targnięciu się na własne życie. Mówili o problemach, długach, depresji. Brzmi logicznie, prawda? W końcu każdy ma swoje granice wytrzymałości. Ale im głębiej wchodzimy w ten las, tym więcej pytań się pojawia.
Janusz Kaczmarek, człowiek, który zjadł zęby na sprawach kryminalnych i politycznych, nie kupuje tej historii w całości. I ja mu się wcale nie dziwię. W rozmowie z portalem Goniec.pl rzucił nowe światło na detale, które śledczy – celowo lub przez niedbalstwo – mogli zbagatelizować.
Kaczmarek zwraca uwagę na procedury. Kiedy ginie ktoś tak ważny, były wicepremier rządu, machina państwowa powinna działać jak w szwajcarskim zegarku. Tymczasem tutaj mamy serię dziwnych „zbiegów okoliczności”. Czy to nie zastanawiające, że wokół tak głośnej śmierci narosło tyle wątpliwości? IMO, w polityce nie ma przypadków.
Opóźniona sekcja zwłok – błąd czy celowe działanie?
To jest punkt, który kompletnie mnie zszokował. Sekcję zwłok Andrzeja Leppera wykonano dopiero trzy dni po jego śmierci. Rozumiecie to? Trzy dni! W przypadku śmierci osoby o takim statusie, zazwyczaj patolodzy wchodzą do gry błyskawicznie, często jeszcze tej samej nocy. Czas to klucz, zwłaszcza jeśli chcemy wykryć ewentualne substancje chemiczne w organizmie, które mogłyby szybko się ulotnić.
Kaczmarek punktuje to bezlitośnie. Jako adwokat i były minister wie, że takie opóźnienie w sprawie tej rangi jest absolutnie niespotykane. Dlaczego zwlekano? Czy komuś zależało na tym, aby pewne ślady zatarł czas? To pytanie retoryczne, ale odpowiedź narzuca się sama.
Każda godzina zwłoki w badaniu ciała to prezent dla kogoś, kto mógłby chcieć ukryć prawdę. Jeśli Lepper zostałby np. odurzony przed śmiercią, czas działał na korzyść sprawców. To nie są moje domysły, to twarda logika kryminalistyczna.
Otwarte okno, rusztowania i… gdzie są buty?
Teraz przejdźmy do sceny, którą zastali śledczy. To brzmi jak opis z powieści Agathy Christie, a nie raport policyjny. Biuro Samoobrony. Ciało w łazience. A co dzieje się wokół?
- Otwarte okno: W pomieszczeniach biurowych znaleziono otwarte okno.
- Rusztowania: Na zewnątrz budynku, akurat przy tym oknie, stały rusztowania.
- Ślady: Na tych rusztowaniach i przy oknie zabezpieczono ślady butów.
Wyobraźcie to sobie. Ktoś ma dostęp do biura z zewnątrz, po rusztowaniu, przez otwarte okno. Czy to nie idealna droga wejścia i wyjścia dla kogoś, kto nie chciał zostać zauważony przez kamery na korytarzach czy recepcję?
Ale najdziwniejszy detal zostawiłam na koniec. W łazience, gdzie rzekomo powiesił się Lepper, nie znaleziono jego butów. Gdzie one były? I dlaczego polityk miałby je zdejmować tuż przed śmiercią? A może ktoś go tam zaciągnął? Kaczmarek słusznie zauważa, że te elementy pasują bardziej do inscenizacji samobójstwa niż do faktycznego aktu desperacji. To są te detale, które nie dają spać po nocach. :/
Ostatnia rozmowa z żoną: „Ciekawe spotkanie”, które miało zmienić wszystko
Jeśli dowody fizyczne was nie przekonują, to posłuchajcie o psychologii. Andrzej Lepper rozmawiał z żoną w piątek. Nie brzmiał jak człowiek żegnający się ze światem. Wręcz przeciwnie! Był podekscytowany.
Wspominał o jakimś „ciekawym spotkaniu”, które miało odbyć się wkrótce. Powiedział jej coś, co dziś brzmi jak mroczna przepowiednia: „W poniedziałek wszystko ci wyjaśnię, to spotkanie może odmienić nasze życie”.
Czy człowiek planujący samobójstwo umawia się na poniedziałek? Czy mówi o zmianie życia na lepsze? Raczej zamyka sprawy, a nie otwiera nowe rozdziały. Ta rozmowa to dla mnie klucz. Lepper miał nadzieję. Miał plan. Miał wiedzę, którą chciał wykorzystać. I być może właśnie ta wiedza kosztowała go życie.
Los – a może ktoś inny – sprawił, że to wyjaśnienie nigdy nie nastąpiło. Ta rozmowa telefoniczna to jeden z tych elementów układanki, który kompletnie nie pasuje do obrazka pod tytułem „depresja i samobójstwo”.
Dziwne zachowanie w weekend przed śmiercią
Analizując te nowe doniesienia, warto spojrzeć na cały ten ostatni weekend. Lepper został sam w biurze. Dlaczego? Zazwyczaj otaczali go ludzie. Tym razem był izolowany. Kaczmarek sugeruje, że ta samotność mogła nie być przypadkowa. To idealny moment dla kogoś, kto chciał go dopaść.
Długi, depresja i upadek – dlaczego uwierzyliśmy w samobójstwo?
Oczywiście, musimy być uczciwi. Zwolennicy oficjalnej wersji mają swoje argumenty i nie można ich całkowicie zignorować. Andrzej Lepper nie był w tamtym momencie królem życia.
Sytuacja polityka wyglądała fatalnie:
- Problemy finansowe: Miał gigantyczne długi, komornicy pukali do drzwi.
- Marginalizacja polityczna: Jego partia, Samoobrona, była cieniem samej siebie. Z wicepremiera stał się politycznym outsiderem.
- Problemy rodzinne: Choroba syna bardzo go przytłaczała.
To wszystko składa się na obraz człowieka w kryzysie. Stres, presja, poczucie porażki – to potężne demony. Prokuratura oparła się na tych faktach, budując narrację o załamaniu nerwowym.
Jednak Janusz Kaczmarek, jako doświadczony prokurator i adwokat, widzi to inaczej. Przyznaje wprost: w swojej karierze widział mnóstwo „samobójstw”, które po dokładnym zbadaniu okazywały się morderstwami upozorowanymi na samobójstwo. Często motywem „samobójcy” rzekomo były długi, a okazywało się, że ktoś po prostu „pomógł” mu w podjęciu decyzji. Czy tak było i tym razem?
Dlaczego Kaczmarek mówi o tym teraz?
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego te informacje wypływają teraz, albo dlaczego wracamy do nich z taką siłą? Sprawa Leppera to nie jest zwykła historia kryminalna. To rana na polskiej demokracji, która nigdy się nie zagoiła.
Janusz Kaczmarek, cytowany przez media, nie rzuca słów na wiatr. On wskazuje na konkretne błędy w sztuce śledczej. Mówi o braku zabezpieczenia śladów, o zbyt szybkim przyjęciu jednej wersji wydarzeń i odrzuceniu innych tropów.
Dla mnie, jako obserwatorki życia publicznego, to sygnał, że sprawa wcale nie jest zamknięta. Może prawnie tak, ale moralnie i historycznie? Absolutnie nie. Kiedy autorytet taki jak były szef MSW mówi „sprawdzam” i wytyka absurdy śledztwa (jak te nieszczęsne buty czy rusztowanie), to powinna nam się zapalić czerwona lampka.
Tajemnica, która zostanie z nami na zawsze?
Dziś ciało Andrzeja Leppera spoczywa na cmentarzu w Krupach. Cisza nad grobem kontrastuje z hałasem, jaki wciąż wywołuje jego nazwisko. Niezależnie od tego, czy wierzycie w samobójstwo, czy w morderstwo, jedno jest pewne: ta śmierć była wygodna dla wielu osób.
Lepper wiedział za dużo? To klasyczny motyw. Miał „kwity” na ważnych ludzi? Bardzo prawdopodobne. A może po prostu nie wytrzymał presji? Tego też nie możemy wykluczyć w 100%.
Ale spójrzmy prawdzie w oczy – te nowe fakty o otwartym oknie, braku butów i opóźnionej sekcji zwłok to nie są drobnostki. To potężne wyrwy w oficjalnej narracji. Kiedy dodamy do tego tajemnicze „spotkanie”, o którym mówił żonie, obraz samobójcy z wyboru zaczyna się zacierać.
Mam wrażenie, że prawda o śmierci Andrzeja Leppera leży gdzieś głęboko ukryta w aktach, do których zwykli śmiertelnicy nie mają dostępu, albo… została zabrana do grobu przez samego zainteresowanego i, być może, jego oprawców.
FYI, jeśli myślicie, że to koniec spekulacji, to jesteście w błędzie. Ta sprawa będzie wracać jak bumerang. Za każdym razem, gdy wypływa nowy świadek lub nowy dokument, czuję ten sam niepokój co w 2011 roku.
A wy co o tym sądzicie? Wierzycie w wersję o załamaniu nerwowym, czy może argumenty Kaczmarka przekonują was, że doszło do zbrodni doskonałej? Dajcie znać w komentarzach, bo jestem niesamowicie ciekawa waszych teorii! :)









